W 2001 roku, w momencie wyboru kraju będącego gospodarzem Igrzysk Olimpijskich w 2008 roku, władze chińskie zapewniały o wolnym dostępie do informacji. To samo potwierdził przed trzema tygodniami szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, Jacques Rogge: "Po raz pierwszy zagraniczne media w Chinach będą mogły pracować bez ograniczeń. Nie będzie cenzury w Internecie."
Tymczasem dziennikarze tuż po przekroczeniu granic Chin przekonali się jak wielkie były to kłamstwa. Zagraniczni korespondenci doświadczają tego, co stanowi jedną z barw codzienności obywateli Chin - cenzury. Nie mają oni dostępu do stron publikujących to, co naprawdę dzieje się w Chinach. Wśród nich są strony m.in. Amnesty International, Human Rights Watch, rządu tybetańskiego na wygnaniu, chińskich wersji BBC, Radio Free Asia.
"Nigdy nie twierdziliśmy, że dostęp do Internetu będzie nieograniczony. Mówiliśmy, że w czasie igrzysk będzie wystarczający." - oto jedno z najświeższych oświadczeń Sun Weide, rzecznika organizatorów igrzysk.
MKOl również zmienił zdanie. Choć jeszcze w kwietniu zapewniał dziennikarzom nieograniczony dostęp do informacji w Internecie, przed paroma dniami jeden z zastępców szefa MKOl, Kevan Gosper orzekł - Jeśli ktokolwiek błędnie mnie zrozumiał, to przepraszam. Internet powinien być użyty do właściwego opisywania olimpijskiej rywalizacji.
Igrzyska właśnie się zaczęły, a tuż obok nich trwa ocenzurowana brutalna polityka władz chińskich wobec ludności Chin i Tybetu. Idealnie "olimpijskiego ducha" opisuje Rafał Stec z Gazety Wyborczej:
"Nie łudźmy się, szczytne, ładne i marketingowo nośne idee olimpijskie zawsze były czystą teorią. A w Chinach wszyscy będą grać według chińskich reguł."